Dobra to coś o tej Rumuńskiej wyprawie. Nie mieliśmy ambicji i wielkich planów że musimy rypnąć się najwyższą drogą w Rumunii, ale jakoś tak koło się zatoczyło. Wylądowaliśmy w Kluż-Napoce i ruszyliśmy pogadać do lokalnego sklepu rowerowego jak polecają jechać. To był jeden z najlepszych pomysłów i później się tego trzymaliśmy, że miejscowi wiedzą najlepiej, sprzedają najlepsze miejscówki i że w ogóle warto z nimi gadać, są wporzo. Od samego początku przewyższenia to było drugie imię tej wyprawy, ale szybko się przyzwyczailiśmy do palących gir i wspaniałych widoków. Warto atakować Transalpinę od lewej strony Wyżyny Transylwańskiej, bo są tam naprawdę piękne widoki, małe miasteczka, cerkwie i nie jeździ aż tak dużo samochodów. Za to biega sporo psów, pare nas ostro pogoniło, ale końcowo giry całe. W wyższych partiach gór, ostrzegają przed niedźwiedziami, ale nam nie udało się żadnego spotkać. Większość nocy spaliśmy w namiotach, a miejscówki znajdowaliśmy na oko, albo ktoś nam polecił albo z grupy biwakowej, praktycznie wszędzie można się rozbijać. My często szukaliśmy miejsc przy wodzie, ale z tym nie było problemu bo mnóstwo tam rzek i małych potoków górskich. Z wodą pitną również git, bo źródełka są przy drogach i we wsiach. Od rana wsuwaliśmy mamałygę, której gotowanie z mlekiem sojowym w proszku doprowadziliśmy do perfekcji. Był jeszcze kilogramowy chleb (mniejszego nie dostaniesz), pasta vegetal o smaku niczego, zakuska lub inne fasolowa-paprykowe kombinacje w słoiku, batony udające czekoladowe, z czasów kiedy ludzie kreatywnie tworzyli najróżniejsze słodkości z cukru i tłuszczu. Nie wspominając o Langoszach, którym dedykuje ten post.

Karpaty Południowe, są wysokimi górami, które kiedyś broniły wejścia do siedmiogrodu. Transalpina jest drogą asfaltową, która je przecina, osiągając w najwyższym miejscu wysokość 2145 m.n.p.m. Nazywana była kiedyś „diabelską ścieżką”. Droga od października do kwietnia jest zamykana z powodu trudnych warunków atmosferycznych. Kiedy po 3 dniach harcowania na niższych wzniesieniach ruszyliśmy w jej stronę, naszym oczom ukazały się wielkie pagóry zalane drzewami. Po drodze zobaczyliśmy 2 olbrzymie zapory, gdzie przy drugiej rozbiliśmy obozowisko, w okolicach jeziora Oasa. Kolejnego dnia objechaliśmy je szutrami, by wjechać na wzniesienie Pasul Tartarau. Na Szutrach, w deszczu, pnąc się wzdłóż strumyków, spotykaliśmy drwali z pasmi i ich małe obozowiska przy rozrytych przez ciężarówki drogach. Jak dla mnie pieknie i posępnie zarazem. Obarsia Lotruli to pipidówa przy skrzyżowaniu drug, przed która zalicza się efektowny zjazd i podczas którego doceniłam worki na śmieci, izolujące moje stopy od deszczu. Na wieczór postanowiliśmy że będzie to dzień suchego spanka, więc zrzuciliamy rzeczy i odbiliśmy w bok na jezioro Vidra i zwiedzenia opuszczonego hotelu wybudowanego kiedyś na Olimpiadę. Mokro, samochodów brak a asfalt się nie kończył, jadąc na pusto śmigaliśmy jakby jutra miało nie być. Następnego dnia postanowiliśmy zostawić rzeczy w Obarsia Lateuli, gdzie wszystko podają ze słonym serem, w szczególności wielkie talerze frytek i wrócić na główną trasę. Od rana deszcz, deszcz, deszcz, serpentyny, auta i zamglone podjazdy. Jechaliśmy bez, pod, nad i w chmurach powoli pnąc się pod górę i mimo ograniczonej widoczności, widoki robiły wrażenie. Stan transu rowerowego, jakby ciało odklejało się od umysłu a na horyzoncie pojawia się Pasul Urdele. Nagle znajdujesz się nad chmurami, patrzysz na małe miasta na dole i wielkie łyse pagory do okoła. I serio odczuwasz wielkość i dominację karpat. Podjarka i siup zjeżdżamy i wracamy łukiem, odbijając z transalpiny i witając szutry. Kolejny dzień to pusta droga z kamlotami, opuszczonymi chustkami i koniem wyglądającym z daleka jak niedźwiedź. Asfalt asfaltem ale szutry robią robotę i serwują nam duża dawkę izolacji i zatonięcia w górach. Wijąc się w dół, z kolejnych miejsc widzimy w oddali rozpościerające się Karpaty i zjeżdżamy niżej. Głowa mówi: Piękno nie odpuszcza. Mi akurat ścierają się podkładki hamulców ale wszystko umiący rowerowo Koper ratuje sytuacje. O moich komradach wyprawy mogłabym zaśpiewać pieśń wychwalającą ale dla dobra wszystkich tego nie zrobię. W każdym razie było ekstra na #badpersontrip aka #brudnegacietrip. Ogólnie to drum bun (szczęśliwej drogi).
#bikepacking #transalpinabikepacking #transalpina #romaniabikepackin